poniedziałek, 25 kwietnia 2011

3. Wieża Archanioła...


Byłem na siebie wściekły jak nigdy. Gdy pochyliłem się nad nią…nie umiałem…nie chciałem zrobić jej krzywdy. Nie chciałem, aby cierpiała i błagała o życie. Nagle w mojej głowie rozniósł się głos Rafaela :
Masz dostarczyć ją żywą. Decyzja nadal nie zapadła.
Usta dziewczyny wygięły się w lekkim uśmiechu. Rozpostarłem skrzydła i zbliżyłem twarz do szyi Emylly. Wbiłem jej kły w tętnice wstrzykując jad. Jej krzyk roznosił się echem po lesie. Tym razem nie sprawiało mi to,żadnej przyjemności, wręcz przeciwnie. Głos dziewczyny cichł z każdą sekundą. Po chwili słychać było już tylko szum drzew i odgłosy nocy. Wstałem z ziemi. Pod moimi nogami leżało ciało jeszcze nie nad znaczone wiekiem. Po raz kolejny pochyliłem się nad Emylly i podniosłem ją. Ręce opadały jej bezwładnie …a głowa odchylała się do tyłu. Wyglądała jak nieżywa. Jednak jej serce nadal biło…cicho i równo…przypominając,że ciągle żyję. Nieliczni z tropicieli „posiadali” jad. To uzyskuje się z czasem. Ja czekałem ponad pięć wieków, ale opłacało się. Dzięki tej zdolności tropienie i polowanie jest łatwiejsze. Nie zawsze przecież uzyskuje się rozkaz zabicia. Gdy kiedyś tropiłem ofiarę, bardzo długo zdobywałem jej zaufanie. Niepotrzebnie. Po dostarczeniu jej na wyznaczone miejsce została sazana na śmierć. Jeszcze tego samego dnia jej ciało było spalone. Tak, więc jad się przydaję. Wystarczy go w jakiś sposób podać ofierze tak, aby dostał się do krwi i zasypia. Czas oczywiście jest nieokreślony. Odłożyłem ciało dziewczyny i podszedłem do samochodu. Trzeba go w jakiś sposób zlikwidować. Tak, aby nie zostało po nim żadnego śladu.
Poturbuję wsparcia. Trzeba zlikwidować pojazd ofiary.
Pomyślałem. Na pewno Rafael wysłał już kogoś do pomocy. Z powrotem wziąłem na ręce ciało Emylly. Jednym sprawnym machnięciem skrzydeł znaleźliśmy się tuż nad koronami drzew.
            Postanowiłem lecieć nisko. Objąłem dziewczynę i siebie „płaszczem niewidzialności” i mocno ją do siebie przycisnąłem. Działanie jadu słabło. Na całe szczęście ofiara była nadal sparaliżowana. Słyszała, widziała i rozumiała, co się dzieje dookoła niej, ale nie mogła wykonać jakiegokolwiek ruchu. Dziewczyna spojrzała na mnie ze Łazami w oczach a ja tylko powiedziałem:
-Nie skrzywdzę cię. Spokojnie.
Nie umiałbym. - Dodałem w myślach.

                                                            ***

            Otworzyłam oczy. Czułam się tak błogo, tak spokojnie. Nagle uświadomiłam sobie,że ktoś trzyma mnie w ramionach. To on. Momentalnie poleciały mi z oczu łzy…I wtedy z czułością w głosie szepnął:
-Nie skrzywdzę cię. Spokojnie.- To było dziwne ale uwierzyłam mu. Jeszcze jakiś czas temu chciał mnie zabić a ja mu tak po prostu uwierzyłam. Bił od niego spokój. On na pewno tego nie zrobi…ale na pewno nie jest sam. Nie mogłam mówić a tym bardziej się poruszać. Czy ja właśnie…leciałam ? A do tego w ramionach przepięknego anioła. Pewnie już nie żyję…Zwróciła uwagę na twarz mężczyzny. Jego rysy były bardzo wyraziste. Linia szczęki zachwycała swoją siłą. Skóra anioła była blada. Wiatr rozwiewał jego włosy na wszystkie strony. Nagle spojrzał na mnie.
-Nie wiem czemu to robię ale pomogę ci.- Uśmiechnął się delikatnie w moją stronę. Dla takiego uśmiechu można było by zabić…Przez całą drogę spoglądałam na jego wspaniałe czarne skrzydła. Każde pióro sprawiało wrażenie za idealnego aby mogło być prawdziwe. Powolutku sunęłam wzrokiem po ich krawędziach. Wychodziły one zza szerokich ramion mężczyzny. A o jego muskulaturze już nie wspomnę. To niebezpieczne stworzenie o którym zawsze tyle słyszałam było nadzwyczajnie pięknę.
            Poczułam ,że anioł ląduję. Nadal byłam sparaliżowana.
-Jeżeli nie możesz mówić to mrugnij dwa razy.- Zrobiłam tak jak kazał.- Zachowaj spokój.
            Byliśmy pod ogromnym wieżowcem. Pomimo tego ,że widziałam tylko jej skrawek i tak zaskakiwała swoją wielkością. Gdybym mogła westchnęłabym z zachwytu. Szliśmy przez wielki i piękny ogród. Rozpoznałam to po koronach drzew które mijaliśmy…nie kończyły się. Nagle nad nami przeleciała anielica zauważając mojego anioła wylądowała obok nas.
-Witaj Christopher. - Powiedziała delikatnym damskim głosem. Była piękna. Miała długie rude włosy i porcelanową cerę. Jej śnieżnobiałe skrzydła połyskiwały w słońcu.
-O witaj Iliam- Odparł głośno nadal idąc.
-Widzę ,że szybko wykonałeś swoje zadanie.- Uśmiechnęła się.
-Wiesz przecież jaki jestem…-Mruknął odwzajemniając uśmiech.- A co u ciebie ? Nadal jesteś z Ashwinem ?
-Tak. -Odparła radośnie.-Widzę ,że ci się spieszy. Złapię cię kiedy indziej.- Puściła mu oczko i wzleciała. Nagle poczułam się taka mała i nieważna. Stanęliśmy przed drzwiami. Przynajmniej tak podejrzewałam.
-Mam przesyłkę dla Rafaela.- Powiedział i po chwili szliśmy dalej. Spojrzałam na niego z wyrzutem a on tylko prychnął i dodał- Przestań.
Mimo to ,że prawdopodobnie prowadził mnie na śmierć ja nadal posiadałam coś takiego jak urażona duma.  
-Rafael oczekuję ciebie u siebie w biurze.- Usłyszałam po raz kolejny damski głos. Słynny Rafael. To chyba archanioł…pamiętam go z różnych obrazów. Nieziemsko piękny a jednocześnie niebezpieczny. Ale w tym świeci każdy taki jest.

                                                          ***

            Wchodząc do gabinetu Rafaela ciągle myślałem o tym jak działa na mnie Emylly.
-Mam ją- Oznajmiłem przekraczając próg. Archanioł podszedł i spojrzał na dziewczynę ciągle znajdującą się w moich ramionach.
-Jest pod wpływem jadu ?- Zapytał. Przytaknąłem głową.- Spisałeś się na medal.- Odparł a na jego ustach zabłądził uśmiech. Spojrzał ponad mnie i głęboko się zamyślił.
-Decyzja nadal nie została podjęta. Rada Dziesięciu potrzebuje czasu. Zajmiesz się nią przez ten okres.- Powiedział.
-Gdzie ma zamieszkać ?- Zapytałem. Nie chciałem wykonywać tego polecenia. Ta śmiertelniczka miała na mnie za duży wpływ…Ale Rafaelowi się nie odmawia.
-Na ten okres zamieszkasz z nią tutaj. Niczego wam tu nie zabraknie. Popilnujesz w tym czasie nasza małą anielice…nie chcemy aby coś jej się stało.- Powiedział z udawaną czułością w głosie. Skinąłem jeszcze tylko głową…Gdybym mógł zabił bym się…
            Wszedłem do przeznaczonego dla nas pokoju. Położyłem dziewczynę na dużym łóżku i zakląłem.
-Co ze mnę teraz będzie /- Zapytała. Krew musiała już zacząć rozrzedzać jad płynący w żyłach.
-Nie mam pojęcia.- Oznajmiłem siadając niedaleko niej. Z dużym trudem podniosła rękę i musnęła nią jedno z moich skrzydeł. Zadrżałem. Spojrzałem na nią. Natychmiast zabrała dłoń:
-Przepraszam nie wiedziałam ,że to takie silne odczucie.- Miałem w swoim życiu bardzo dużo kochanek ale żadna z nich nie doprowadzała mnie do takiego stanu. –Gdzie jestem ?
-W wieży jednego z archaniołów. Rafaela.
-Mówił ,że nie podjęto jeszcze decyzji…Wiesz o co chodzi ?- Dopytywała patrząc się na złoty wzór na moich skrzydłach.
-O twój los…o to czy będziesz żyła czy nie…- Powiedziałem twardo podnosząc się z łóżka. Ona… wywołuje we mnie…uczucia. Jest tylko jeden sposób aby temu zapobiec… Muszę ją zabić…


________________
Nie jest znowu taki zły :P
Ale do fantastycznych też nie należy :) Już w następnym rozdziale będzie się działo znacznie więcej !
Chcę ten rozdział dedykować Cold_Princess :) Bo dzięki tobie znowu nabrałam ochoty do pisania :) Dałaś mi pewnego rodzaju motywację :) Samo to ,że jesteś i komentujesz to dla mnie dużo ! Dziękuję :* No nic rozpisałam się :) Mam nadzieję ,że czekacie z niecierpliwością na kolejny :P
Pa :*

niedziela, 17 kwietnia 2011

2. Zamknęłam oczy i delikatnie się uśmiechnęłam...

Zastanawialiście się kiedyś nad sensem życia ? Bo ja bardzo często. Uwielbiam tworzyć teorie na pytania trudne i pewnie często nie do rozwiązania. Na ten problem brzmi tak : „Jesteśmy stworzeniami które myślą i mają uczucia. Większość z nas ma w sobie potencjał. Nie zostaliśmy tym obdarzeni bez powodu…Życie co do każdego z nas ma jakieś zamiary…” Trochę oczywiste prawda ? Po tym co dzisiaj przeżyłam i przede wszystkim odkryłam mogę śmiało powiedzieć ,że ja już poznałam swoją przyszłość. Wszyscy pewnie myślą podobnie. Tylko między tymi ludźmi a mną jest pewna różnica…Ja nie jestem do końca normalna…Ale to może dlatego ,że też do końca nie jestem człowiekiem…


                                                    ***

            Gdy szła samotnie przez cmentarz płacząc poczułem coś dziwnego. Takie ciepłe a zarazem przytłaczające uczucie smutku. Czy ja właśnie współczuje śmiertelnikowi ? Nie. Nie możliwe. Jestem tropicielem a ona tylko kolejnym pionkiem który muszę zetrzeć w proch. Jest dla mnie nikim…Obserwowałem ją będąc pod „płaszczem niewidzialności”. Kosztowało mnie to wiele wysiłku ale ona…budziła we mnie coś złego…coś co było żałośnie ludzkie. Zbliżyłem się do niej tak ,że mogłem ją dotknąć. Wystarczył by jeden ruch ręką a ona by leżała na ziemi nieżywa. Szybka śmierć nie była w moim stylu. Ja napawałem się widokiem przestraszonych twarzy ofiar gdy zbliżałem się do nich. Nie zostało we mnie już nic ludzkiego… Przynajmniej do teraz tak myślałem. Ona budziła we mnie dobro. Była niebezpieczna dlatego jeszcze dziś ją zabiję. Musnąłem linie szczęki dziewczyny po czym wzleciałem w powietrze wywołując silny powiew wiatru.

                                                    ***

            W pewnym momencie poczułam mocny wiatr na mojej twarzy. Wokół roznosił się zapach późnego letniego wieczoru.
-Zapach tajemniczości i strachu…-Szepnęłam. Odruchowo rozejrzałam się wokół własnej osi. Zła na siebie za moją strachliwość przełożyłam przez głowę torbę i ruszyłam do wyjścia. Jeszcze nigdy nie czułam się tutaj tak nieswojo.
            Wchodząc do domu zdziwiłam się z panującej w nim ciszy. Bardzo często słyszałam już w korytarzu krzyki dziadka na telewizor : „Co ty wyprawiasz ? Podaj mu tą piłkę !” lub „Co ?! Nie było żadnego faulu ! A gdzie jest sędzia ?!” . Babcia natomiast uwielbiała gotować. Całymi dniami przygotowywała najróżniejsze dania. Przy pracy grało jej zazwyczaj radio. Zdjęłam torbę i rzuciłam ją pod ścianę. Weszłam głębiej domu. Pierwszy był salon.
-Dziadku…- Wołałam. Nikt się jednak nie odezwał. - Znowu urządzasz sobie jakieś żarty ? – Mówiłam przechodząc do łazienki. Pobiegłam na górę.
-To wcale nie jest śmieszne.- Otwierałam kolejne drzwi znajdujące się na piętrze. To nie możliwe. Oni zawsze byli w domu. Razem czy osobno ale zawsze byli. Gdyby mieli gdzieś wyjechać powiadomiliby mnie o tym. Zbiegłam z powrotem na parter. Skierowałam się do kuchni. Kolejny raz w ciągu tego dnia poczułam silny powiew wiatru. A roznosił on wokół mnie zapach…krwi. Szłam powoli w stronę blatu. Nagle usłyszałam dźwięk deptanego szkła. Automatycznie spojrzałam na swoje stopy. Otworzyłam oczy ze zdziwienia. Skąd tu tyle szkła ?
-Babciu ? - Krzyczałam zrozpaczona. Zapach krwi stawał się co raz silniejszy. Zemdliło mnie. Mój wzrok przyciągnęła ogromna plama szkarłatnej lepiącej się mazi na podłodze.
-Babciu ! - Krzyknęłam rzucając się do ciała staruszki.

                                                     ***

Szedłem przez długi korytarz.

-Dlaczego po prostu nie użyjesz skrzydeł ?

 Bo sufit nie ma odpowiedniej wysokości.

-Czemu ?

Bo nie został zaprojektowany dla takich istot jak ja.

-W takim razie gdzie jesteś ?

Jeszcze nie wiesz ?

                                                    ***

            Mocno pchnąłem drzwi.
-Rafaelu , jak miło ,że w końcu się pojawiłeś. - Mruknęła szyderczo Michaela. Pomimo tego ,iż miała już  ponad pięć stuleci jej piękno nadal zachwycało. Oczywiści zewnętrzne. Uważam ,że w środku nic nie ma.
-Wybaczcie.- Powiedziałem spoglądając na nią. – Zatrzymało mnie coś bardzo ważnego. – Usiadłem układając odpowiednio skrzydła.
- W takim razie gdy jesteśmy już w komplecie czas na to abyś nam wyjaśnił dokładnie tą sprawę.- Powiedział Illium. Mówił ze spokojem w głosie. Wieki które spędził w czasie swojego życia nauczyły go nie tylko tego. Właśnie dzięki temu został jednym z dziesięciu.
-Zapewne pamiętacie Williama oraz Margareth Wilson. -Gdy większość z nich kiwnęła głowami potwierdzająco kontynuowałem. - Został on upadłym aniołem przez tę kobietę. Wywołała w nim uczucia. Przez co stał się śmiertelny. Świat w każdej chwili mógł się dowiedzieć o istnieniu aniołów. Wysłaliśmy po nich tropicieli. Zamordowali ich. Okazało się jednak ,że przed śmiercią przyszło na świat ich dziecko. Emylly. Jednak niebyła ona anielicą. Ciągle żyje…A nasz sekret nie jest bezpieczny. Pewnego dnia może obudzić się ze skrzydłami. - Zakończyłem.
-Jak mogliśmy przeoczyć coś takiego? – Zapytała Michaela uporczywie patrząc kpiarsko na moją twarz.
-Tropiciele byli przekonani ,że dziewczyna nie żyje. -Odparł słusznie Sachel.
-To moja wina. Nie dopilnowałem egzekucji. -Dodałem.
-Rafaelu nie czas teraz na obarczanie się winą. - Zabrał głos ponownie Illium.
-Wysłałem już najlepszego tropiciela w pościg za dziewczyną.- Powiedziałem rzeczowym tonem.
-Z jakim rozkazem ?- Zapytał Sachel.
-Zabicia.
-Rafaelu jesteś pewien tej decyzji ?- Powiedział Eliash kładąc dłoń na moim ramieniu.
-Nie. Właśnie dlatego zwołałem Radę Dziesięciu. Rozmyślam nad przemianą. – Wszystkie twarze archaniołów zwróciły się ku mnie. Na każdej z nich malowało się inne uczucie.
-Ale Rafaelu ! Pełna przemiana jeszcze nigdy się nie powiodła.- Podniosła głos Manuela. W mojej głowie pojawił się obraz zmutowanego człowieka. Pokręciłem delikatnie głową.
-Manuelo nie zapominaj ,że dziewczyna jest w połowie anielicą.-Odparłem.
-I tak nie mamy pewności- Odezwał się po raz pierwszy Uram.
-Więc jaka jest decyzja ?-Zapytałem i powiodłem wzrokiem po zebranych.
-Potrzebujemy czasu…- Powiedział Illium. Wszyscy powstali.

                                                    ***                                                          >Piosenka<

            Siedziałam w długim białym korytarzu zalana łzami. Panująca tu biel przytłaczała mnie. Nagle wszedł dziadek. Pobiegłam do  niego i go przytuliłam :
-Co się stało ? -Zapytał głaszcząc ręką moje włosy.
-Jak weszłam do domu to ona leżała nieprzytomna.-Szlochałam mówiąc.- W plamie krwi. I było pełno szkła…- Więcej nie zdołałam powiedzieć ,ponieważ ze Sali wyszedł lekarz. Spojrzeliśmy na niego z nadzieją w oczach.
-Jej stan jest stabilny. Chce się z wami widzieć. Macie dwie minuty…- Powiedział o odszedł a my weszliśmy szybko do Sali w której znajdowała się staruszka. Podbiegłam przytulając ją. Dziadek po chwili uczynił to samo.
-Co się stało ?- Usłyszałam po raz czwarty tego dnia. Jednak pytanie nie było skierowane do mnie.
-Ja się chyba potknęłam.-Szepnęła słabym głosem.- Miałam w rękach akurat szklankę i musiała się rozbić. Pewnie upadłam na szkło.
-Och ty to zawsze coś wykręcisz -Mruknął do niej dziadek z delikatnym uśmiechem na twarzy. On jej uwierzył tak po prostu ale ja wiedziałam ,że babcia nie jest z nami szczera. Kłamała nam prosto w oczy.
            Dziadek postanowił zostać w szpitalu. Ja nie mogłam. Jutro przecież idę do szkoły. Wyszłam na parking i wsiadłam domowego auta. Oparłam się głowa o kierownicę. Głośno westchnęłam i ruszyłam. Czułam się dziwnie obserwowana. Docisnęłam pedał gazu gdy nagle przed moimi oczyma pojawiła się postać pogrążona w mroku. Stała tyłem do mnie. Największe zaskoczenie wywarł na mnie fakt iż mężczyzna miał…skrzydła. Ogromne czarne rozpostarte skrzydła. Nagle istota się odwróciła  w moją stronę. Jego twarz była ukryta w mroku. Stał przede mną wysoki i jakby wykuty z marmuru anioł. Ona miała rację ! Zahipnotyzowana patrzyłam na zbliżającą się do mnie postać. Nagle zdałam sobie sprawę z tego ,że chce mnie zabić. Nacisnęłam pedał gazu z całej siły. Usłyszałam głośny huk. Potrąciłam anioła…Z moich oczu popłynęły łzy. Kierowałam się w stronę domu. Musiałam powiadomić dziadków…To był anioł…anioł.

                                                    ***

            Wściekły ,że dałem jej uciec podniosłem się z jezdni. Wzniosłem się w powietrze. Leciałem za samochodem Emylly. Czułem ból w lewym skrzydle. Mimo to leciałem jak najszybciej umiałem. Byłem pierwszy…Teraz ją zaskoczę…
-Nie uciekniesz mi !- Krzyczałem lecąc.

                                                    ***

            Wbiegłam do domu. Znalazłam jakąś kartkę i długopis. Napisałam tylko :

                                   Tym razem go spotkałam. Miałaś rację…On chce
                  Mnie zabić…Nie szukajcie mnie…Uciekajcie stąd !
                                                                                        Emylly…

Nie chciałam narażać na nic mojej jedynej żyjącej rodziny. Wybiegłam z domu. Biegłam ile sił w nogach. Wskoczyłam do samochodu i odpaliłam go płacząc. Nagle dach się aż wgiął. Musiał na niego skoczyć. Przerażona krzyknęłam. W pewnej chwili pojawiła się jego twarz w szybie obok mnie. Była idealna…na ustach błądził mu kpiący uśmieszek. Gwałtownie skręciłam w lewo uderzając samochodem o drzewo. Poczułam zapach krwi. Wiedziałam ,że na pewno jeszcze żyje. Wyczołgałam się z samochodu i zaczęłam biec. Wbiegłam do lasu. Słyszałam nad sobą szum skrzydeł. Pomimo mojego przerażenia wiedziałam ,że nie mogę krzyczeć. Płuca mnie paliły a nogi odmawiały posłuszeństwa. Upadłam a on to wykorzystał w ciągu sekundy znalazł się przymnie. Nachylił się i spojrzał mi w oczy. Jego były czarne jak noc. Był stworzoną maszyną do zabijania. Rozpostarł skrzydła. Były czarne. Przy ich końcach zauważyłam złoty wzór. Były tak piękne…on był piękny… Wyciągał powoli ręce w kierunku mojej twarzy…Zamknęłam oczy i delikatnie się uśmiechnęłam. Znałam już sens swojego życia…Z piersi wydarł mi się przeraźliwy krzyk…


___
Mam ogromną nadzieję ,że się podoba :) Pisałam go dość długo :)
Komentujcie !
Liczę na szczere opinie ;)
Do napisania :*

czwartek, 14 kwietnia 2011

1. Ty i ja ?


            Jak myślicie ? Jak wyszły wczorajsze urodziny ? Były… niezwykłe. Tak powiem. Chcecie posłuchać jak to było ? No to zaczynam :
            Gdy weszłam do domu spotkało mnie wielkie zaskoczenie – ktoś na mnie wręcz skoczył. Babcia tuliła mnie do siebie z całej siły i śpiewała. Dziadek wszedł na korytarz z tortem. Był ogromny. Za duży jak na trzy osoby. Zdmuchnęłam świeczki ciągle w tym samym miejscu. Gdybym nie przeszła do salonu spędziłabym urodziny na korytarzu. Daję słowo. Babcia ukroiła trzy spore kawałki ciasta i postawiła je przed nami. Dziadek nagle zerwał się od stołu. Po chwili wbiegł z powrotem do salonu ze sporym pakunkiem w rękach głośno krzycząc :
-Niespodzianka ! - Babcia spojrzała na mnie kontem oka i szepnęła.
-Udawaj ,że nie wiedziałaś. Zaskoczenie !
-Zupełnie się nie spodziewałam ! - Krzyknęłam podchodząc do dziadka i go tuląc. Podał mi prezent bez jakiegokolwiek słowa. Spojrzałam na niego. Co to mogło być ?
-No otwieraj ! - Pośpieszała mnie babcia. Rozerwałam papier i otworzyłam pudełko. Byście widzieli moją zaskoczoną minę gdy w środku było jeszcze jedno takie same pudełko tylko ,że mniejsze. Uśmiechnęłam się do staruszki. To był na pewno jej pomysł. Na samym końcu miałam w rękach małe pudełeczko. Otworzyłam je :
-Po co mi jakieś kluczyki ? - Zapytałam głupio. Dziadek odsłonił firankę z oka. Przed domem stał piękny ,lśniący czarny samochód. Mój uśmiech nagle stał się gigantyczny. Wskazałam palcem na siebie a dziadek kiwnął tylko głową twierdząco. Otworzyłam usta ze zdziwienia.
            Tak to mniej więcej wyglądało. Dziwiłam się jeszcze jakiś czas aż w końcu uwierzyłam ,że auto należy do mnie i pobiegłam się nim przejechać. Teraz wracałam ze szkoły. W końcu ktoś zaczął mnie zauważać. To takie przykre… Ludzie z mojej szkoły są tacy…płytcy ? Powierzchowni ? Dziecinni ? Mi pasują wszystkie określenia. Wybierzcie sobie któreś. Gdy dzisiaj rano zaparkowałam przed szkołą i wyszłam z samochodu zauważyłam spojrzenia innych. Dziwiło mnie to bardzo bo nie należę do popularnych osób. A nawet można powiedzieć ,że znajdowałam się niżej niż kujony. Po angielskim ktoś mnie zaczepił. Odwróciłam się. Gdy zobaczyłam ,że stoi przede mną Jessi…mruknęłam tylko :
-Yyyyy…- Uśmiechnął się do mnie i odparł.
-Wszystkiego najlepszego Emylli ! - Zupełnie zaskoczona zapytałam.
-Skąd wiesz jak mam na imię ?! - O datę urodzenia nie pytałam ale skąd on wie jak mam na imię ?!
-A kto teraz tego nie wie ? - Zapytał. No i wszystko jest już jasne.
- Aaaa. No to spadam - Mruknęłam i poprawiłam torbę na ramieniu. Gdy chciałam już odejść Jess złapał mnie za rękę i zapytał.
-Ty i ja ? Dzisiaj ? - Czy nasz główny zawodnik w Baseball zaproponował mi właśnie randkę ?
-Ja ? - Zaczęłam się wokół siebie rozglądać.
-Tak ty…- Może i głupio zrobiłam ale po prostu się odwróciłam i poszłam do Sali. Zostawiłam go tak na środku korytarza. No co ? Tak wiem… zrobiłam głupio. To ,że jest przystojny o niczym nie świadczy.
            Wchodząc do domu zawołałam do siebie babcie.
-Co to za model samochodu ? - Zapytałam xdenrwowana.
-A po co ci to wiedzieć… Ważne ,że ci się podoba. - Mówiła szybko. Chciała zmienić temat. Co ona wykombinowała ?
-No to może tak… Ile on kosztował ? - Staruszka opuściła głowę. Czasami mam wrażenie ,że pomimo tego ,iż jest starsza zachowuje się gorzej ode mnie.
-Ponad 50 tysięcy - Szepnęła.
-Ile ponad ? - Zapytałam nieźle wkurzona.
-Co ty tak musisz wszystko wiedzieć ?
-Przez twój prezent…
-Nasz. Masz go ode mnie i od dziadka - Przerwała mi.
-Przez wasz prezent ludzie zaczęli się mną interesować ! I skąd wytrzasnęliście tyle pieniędzy ?! - Ryknęłam na nią.
-Z funduszu na studia. Zbieraliśmy z twoim dziadkiem pieniądze od tego czasu gdy z nami zamieszkałaś. No to na studia już pewnie nie pójdziesz… - Wyszczerzyła się do mnie. Co za rodzina ! Wkurzona poszłam na górę do siebie.
-Za pół godziny obiad skarbie ! - Krzyknęła jeszcze za mną i zniknęła w kuchni.

                                                    ***

            Wychodziłem z gabinetu Rafaela ze zdjęciem dziewczyny w dłoni. No to wiem przynajmniej jak już wygląda mój cel. Uśmiechnąłem się do siebie. Gdy byłem już na zewnątrz podleciałem do krawędzi ziemi i skoczyłem w dół. Leciałem ponad chmurami. Wszystko przez moje skrzydła. Od dzieciństwa były czarne. Od zawsze miałem zostać tym kim jestem. Nigdy nie miałem możliwości wybrać… to było mi przeznaczone.
            Dziewczynę było bardzo łatwo wytropić. Roznosiła wokół siebie dość specyficzny zapach. W końcu była w połowie aniołem. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem ją na parkingu szkolnym za gęstych krzewów byłem zaskoczony. Pomimo tego ,że niemiała skrzydeł odziedziczyła po ojcu anielskie rysy.
-Emylli… - Szepnąłem obserwując każdy jej ruch. Ukrywałem się w tych zaroślach jak jakiś tchórz. Niestety z moją niewidzialnością ostatnio coś się dzieje. Nie chciałem wspominać o tym przy Rafaelu bo wtedy na pewno odesłał by mnie i na moje miejsce przyszedł by ktoś inny. Jeszcze raz spojrzałem na twarz dziewczyny :
-Jest taka młoda… - Ja wyglądałem tak jak wyglądam od kiedy pamiętam. Na wieki w ciele dwudziestolatka. - Szkoda ,że musze ją zabić… - Szepnąłem i wzbiłem się w powietrze. Wysoko ponad chmury. 

__
A oto pierwszy rozdział :) Ciekawa jestem czy wam się podoba :P
Komentujcie !
Rozdział przeznaczony dla Moniki :* Bo się o niego ubiegałaś :P
Do napisania :)